No i jest już po godzinie 20, a banan nie schodzi mi z buzi.
1.Noc masakryczna, Pablito jak na buldoga francuskiego przystało, znowu coś dorwał na dworze i ok. 2 nad ranek rozpoczął cykl z serii żyganko. Aj, szkoda gadać. Jak miał parę miesięcy, to jak prawdziwa matka, przeżywałam, zamartwiałam się. Ale po 2 latach z buldogiem – stwierdzam, to norma. Bulwy gorzej trawią, a że są zachłanne bardzo, to i często połykają bez gryzienia i refluks w efekcie. Jest pod opieką swojej ukochanej vetki, także dramatu nie ma. Ale po jego akcji zasnęłam ok.3 i do rana miałam przerywany sen oczywiście bo bulwa się układała ciągle w innym miejscu;]
2.Ranek spędziłam na szybkim shoppingu – udanym oczywiście. Kupiłam armband i już bezpiecznie mogę biegać z telefonem na ramieniu. Polecam! Znajdziecie je w Auchan za 15 zł. Dziś przetestowałam, i muszę przyznać że pożyteczna sprawa, choć o użyteczność mogłabym podważać.
3. Potem szybki update dnia z przyjaciółką i tylko praca, projekty, kontakt z programistą, z Klientem. Coco jambo i do przodu! – Ale coś poszło do przodu, także narzekać nie mogę.
4.No i oczywiście ćwiczeń nie mogło zabraknąć. Opaska na ramię, leginsy na dupę i jazda na dwór. Przebiegłam ok.4 km – początki są najgorsze. Za jakiś czas z całą pewnością będę się śmiała z tak żałosnego wyczynu. Ale myślcie, co chcecie – ja swój mały Everest dziś zdobyłam. A w drodze powrotnej zahaczyłam o kościółek – mam go pod domem, a tak daleko;] Uwielbiam klimat, ciszę, spokój tego miejsca. Gdziekolwiek jestem, w podróży, na wycieczce, za cel stawiam sobie zapalenie świeczki w kościele. Oczywiście za moją mamę, które tak szybko odeszła.
5.Po prywatnym maratonie przyszedł czas na chillout, knajpka z ukochanym – doceniam te chwile. Ale finał był najlepszy. Koktajl dnia!!!
Zmiksuj:
-jarmuż i voilà, gotowe |
Siadam do holenderskiego, bo co tu dużo mówić, w pn mam dzień prawdy – więcej szczegółów wkrótce.