Tydzień pracy zdalnej za mną – łatwo nie było. I nie zapowiada się na zmiany w najbliższych tygodniach, bynajmniej nie wróże pozytywnego zwrotu akcji. Każdy dzień wygląda podobnie a dobrem deficytowym stały się papier toaletowy i drożdże. W takim czasie doceniam dni, kiedy bez ograniczeń można było wychodzić w domu, wybierać docelowe miejsca podróży bez oporów, a kwarantanna była elementem filmów science fiction.
Brakuje mi spotkań z ludźmi, luźnych wypadów na kawę w weekend, rundek shoppingo’wych czy kolacji w klimatycznych knajpach. Ale najbardziej chyba martwią zamknięte granice, odwołane loty i niemożliwe spotkanie z siostrą.
Każdy dzień wygląda następująco:
4:30 – medytacja
5:00 – ogarnięcie siebie i pokojowego miejsca pracy
6:00 – start pracy
życie korporacyjne trwa 8 godzin i wypełnione jest arcyważnymi call’ami i górkami zmieniających się priorytetów.
14:00 – koniec pracy dla korporacji
14;30 – spacer z psiakami
15:30 – czas na trening
17:00 – start pracy agencyjnej
19:00 – spacer z psiakami
20:00 – chill’owanie
Dni urozmaicone są bootcamp’em z UX i przygotowywaniem wykładów online dla studentów Wyższej Szkoły Bankowej.
W takim odosobnieniu różne myśli przychodzą do głowy w połączeniu z niepewnością. Ale doceniam też czas spędzona z trójką moich mężczyzn w domu.
W dodatku te wszystkie plany na ten rok, które poszły w zapomnienie… Warsztaty z Eweliną Stępnicką – odwołane, czerwcowy wielki dzień – pod znakiem zapytania… Cały świat się zatrzymał, dostaliśmy pstryczka w nos i przypomnienie jak kruche nasze życie jest. Od tego momentu warto doceniać każdą chwilę, delektować się każdą minutą z bliskimi – nie wiadomo ile go jeszcze mamy. W takich momentach zwykłe przytulenie nabiera zupełnie innego znaczenia.
Na co poświęcam czas?
- na swój rozwój,
- na ulubione seriale,
- na stertę książek, na które nigdy nie było czasu,
- na spacery w samotności,
- na medytację,
- na dłuższe spacery z psiakami,
- na pogaduszki na WhatsApp,
- na eksperymenty z Thermomix’em,
- na porządki domowe – w końcu jest na nie czas.