Uwielbiam poranki, ale niekoniecznie te o 4 rano. Tak właśnie zaczynałam ostatnie dni, kończąc poprzednie o 1. Sen coś nie chce przyjść… Choć nadrobiłam zaległe maile. Historia powtarzała się już 3-krotnie. Śpię po parę godzin zaledwie, a energia wciąż jest, jednak jak życie mnie już nauczyło, nie na dłuższą metę.
Analizując ostatnie tygodnie, i jak czasowo ledwie wyrabiam, nie wierzę, że aż tyle spraw się na siebie w jednym czasie nałożyło. Trudno czasami postawić na priorytety, bo każdy element jest niezbędny i niejako wyznacza kolejne kroki w przyszłości. Ale w tej chwili czuję się trochę tak, jakbym wypadła z bagażnika auta na zakręcie, otrzepała się i biegła dalej za autem. A coś mi się wydaje, że jeszcze ostrzejsze zakręty przede mną.
- Nowe mieszkanie – dużo papierków, spotkań, wizyt w urzędach, ale w środę finishujemy i dopiero się zacznie. Kolory, meble, sprzątanie, dodatki, a w międzyczasie praca na 100% i nowe biuro.
- Nowe biuro – klucze odebrane, porządki wykonane, ale jeszcze długa droga plus całkowite ogarnięcie ogródka.
- Przeprowadzka – powrót na chwilę na stare śmieci i tak walizki góra dół, i kurs 30 km w każdą stronę. To już chyba nie te lata ;p
- Praca – kolejna agencja się szykuje, całkowita transformacja obecnej, nowy pracownik na pokładzie – mogło by się wydawać – więcej sił. Ale z codziennym dodatkowym obłożenie ledwie wyrabiamy i gdyby nie przymusowe spacery z buldogiem, pewnie nie odchodziłabym od biurka. Lista zadań wydłuża się każdego dnia, aż próbuję rozciągnąć dobę, i mimo mistrzostwa w zarządzaniu sobą w czasie – umysł mówi pass.
Ale przecież ludzie jakoś dają radę, a co z matkami na etacie, które jeszcze ogarniają dzieci i domy i gotowanie i pranie i prasowanie i obrabianie lekcji i wywiadówki …
Dziś kursując sobie z punktu A do punktu B z załadowanym tabołami autem przejeżdżałam przez most, zerkając jak w wodzie odbija się słońce. I tak fala wspomnień o amsterdamskich kanałach zalała mój umysł. Tęsknię niewyobrażalnie, za tym innym światem, za domem pozbawionym bezpieczeństwa bo przecież obca ziemia, ale taka bliska, taka moja. I jeszcze pół roku temu, usiadłabym na kanapie pozwalając sobie na chwilę słabości, pozwalając umysłowi oswoić się z poczuciem porażki. Ale to przecież nie tak, nie znam dnia ani godziny, gdy ruszę zapakowana po dach auta w kierunku Amsterdamu i powitam nowe życie. Każdy dzień pozwala mi dokonywać niemożliwego, ale kto wyznacza te granice? Nikt poza naszym umysłem. Są też one, osoby nam nieprzychylne, które stopują nasz rozwój własnymi słabościami i wyobrażeniami. Te oto złe duszyczki zapakujmy w pociąg powrotny i pożegnajmy na zawsze. Bez tego codziennie w naszym umyśle pojawi się wątpliwość – a może mają rację?