I stało się. Od wielu miesięcy wyprzedzałam samą siebie z ilością pracy, realizowanych zleceń i wdrażanych projektów. Ci, którzy mnie znają, wiedzą jakim typem pracoholika jestem. No i się doigrałam. Słowa STOP nie znałam.
Pierwszym ostrzeżeniem były problemy ze zdrowiem, ale i do tego mniejszą rolę przywiązywałam, uznając się za niepokonaną. Zarządzanie sobą w czasie opanowałam do perfekcji, wypełniając zadaniami każdą lukę czasową. No bo przecież siedzieć na dupie nie mogę. Kiepskie samopoczucie nie mogło mi przeszkodzić w obsłudze Klientów i podejmowaniu nowych wyzwań.
Każdy tydzień zawierał idealnie zaplanowany ciąg zdarzeń, codzienna praca z Klientami, wykłady na WSB i 2 razy więcej studentów niż rok temu, nauczanie angielskiego itd. Nie rozumiałam nawet znaków kiedy to stojąc przed 30 studentami, produkując się o E-marketingu czułam potworne przyspieszenie serca. Można by zwalić na stres – tylko, że w przypadku wykładów po angielsku trudno o nerwach w moim przypadku mówić. Najgorsze chwile były przede mną, kiedy w drodze powrotnej pojawiły się problemy z oddychaniem, kiedy to wykończenie organizmu myliłam z przeziębieniem i leciałam jak durna po Tabcin.
Skoro takie ostrzeżenie nie przyniosło zamierzonego skutku, a moja głupota przewyższyła możliwości boskiej cierpliwości. Potrząsnęła mną większa tragedia. Uderzenie padło na mój najsłabszy punkt, którym jest Pablitowski. Weekend, potworny problem z kręgosłupem, jak się później okazało wpadnięty dysk, płaczący buldog, moja bezsilność, poczucie straty, kanapa i czas spędzony na maleństwem. I zatrzymałam się. I doceniłam. I zobaczyłam czego potrzebuję, co kocham, co posiadam. W jednej chwili telefon od Klienta schodzi na drugi plan, na kolejny projekt zawsze znajdzie się czas, szok i przerażenie zastąpione zostają pokorą i poczuciem spełnienia. I nagle znalazłam zasoby w sobie, do których dążyłam przez ostatnie lata. I nagle wszystko stało się jasne. Znak STOP pierdyknął mnie w łeb aż zahuczało.
Wierzę w każdy znak z nieba, wierzę w sens każdego wydarzenia, wierzę w przeznaczenie spotykanych osób. Nie zawsze od razu widzimy drogę dla siebie, nie od razu rozumiemy znaczenie chwil w życiu, do czasu… Nie doceniamy momentów z najbliższymi, długich spacerów z ukochanym psiakiem, relacji z najlepszym facetem na świecie do dnia kiedy to wszystko tracimy.
Obudź się na czas, bo może być za późno. Życie, miłość, przyjaźń są darem, nie odrzucaj tego. A niestety tak to już z nami jest, nie widzimy znaku, mijamy kolejne skrzyżowanie i kolejne, pędząc do wyimaginowanej mety. Wiecznych znaków stop nie będzie – tego możesz być pewien. Któregoś dnia na skrzyżowaniu zderzysz się z własnym ego i zatrzymasz na zawsze.