Pierwotnie miałam w planach wyjaśnić pojęcie depresji, ale jedyne co warto podkreślić to jej odróżnienie od stanu chwilowego pogorszenia nastroju. Słowo depresja zagościło w naszych czasach na dobre, mówi się o depresji jesiennej, o depresyjnych stanach w chwili smutku, kurcze – ja nawet słyszałam nie raz, że teraz to przecież każdy ma depresję. I pierwsze o czym myślałam w takim momencie, to jak bardzo nieświadomi Ci ludzie są, jak bardzo takie nastawienie umniejsza prawdziwą chorobę.
Jeśli przez dłuższy czas czujecie przygnębienie, jeśli negatywne emocje towarzyszą Wam na co dzień i stały się podstawową formą reakcji, jeśli zadajecie sobie często pytanie o sens egzystencji a brak odpowiedzi zniechęca Was do najmniejszego działania, jeśli smutek stał się naturalnym elementem Was a impulsy, które kiedyś dawały Wam radość, umarły – to są właśnie znaki zmian w umyśle i jego wołanie o pomoc.
Brzmi prosto, nie? Ja przez 10 lat nie wychwytywałam żadnych znaków, co więcej niewłaściwe terapie nauczyły mnie życia z depresją w sposób naturalny, i to dopiero były jaja. Terapia wyjazdowa – 5 dni w klasztorze, materace, salka i rozmowy – a ja spokojnym tonem wyjaśniałam wszystkim jak to u mnie zdiagnozowano CHAD i z czym się to je, niczym recytowałam przyczyny choroby i obecny stan, bez emocji, bo przecież nauczono mnie z tym żyć. I czułam się jak na serialowych spotkaniach AA:
– cześć jestem Ania i mam depresję – wyrok od 10 lat;]
– cześć Ania…
I tak to już chyba w Polsce jest, troszeczkę za dużo uwagi poświęca się skutkom choroby, a mniej badaniu przyczyn. Bo przecież zawsze jest ten początek, ta chwila kiedy to zaczynasz czuć tę inność, analizujesz słowa Hamleta “być albo nie być” i podważasz sensowność najprostszych działań.
U mnie zaczęło się od szkolnej alienacji, kiedy to jedyną ucieczką przed drwiącymi towarzyszami podstawówkowej niedoli, było zostanie w domu. I dom i szkoła – sielanki nie było. Najwcześniejsze wspomnienie jakie przewija mi się w umyśle, to widok mamy z chustką na głowię na oddziale neurologii i ja, w zielonkawym dresiku i butkach na gumce – 3-latka chowająca się się za babcię. Bo oto pojawiła się osoba podająca się za moją mamę, która już nie wyglądała jak ona. I pewnie nawet bym nie wiedziała, że akurat trwał 3 rok mojego życia, gdyby nie fakt, że to właśnie w roku 1990 moja mama przeszła operację usunięcia guza mózgu i w murach szpitala spędziła 9 miesięcy. Owego dnia ujrzałam ją po raz pierwsze bez głosów na głowie, bez bujnej czupryny, której nawet już nie mogę w umyśle zobrazować. Pozostały tylko zdjęcia.
Przeżyłam swoje, jak każdy z nas. Ale czy to musi być dramatyczny etap życia, by powitać w progu jeden z wielu rodzajów depresji? Nie sądzę. Zmiany w mózgu mają różne podłoże i nie jesteśmy w stanie znaleźć w 100% połączyć fakty a jedynie domniemywać, a pamiętajcie, że jeszcze niektórzy z nas są obciążeni genetycznie. Jedyne, na co mamy wpływ to nasza działanie w walce z chorobą.
I tu niestety napisałam coś wbrew sobie, nie lubię nazywać tego walką z chorobą, bo mam wrażenie jakbym zaczęła traktować ją znowu jak wroga. A to do niczego nie prowadzi. Wierzcie mi, próbowałam. Efekt był kosmiczny, zaczęłam tak silnie walczyć z chorobą będącą częścią mnie, że nawet nie wiem kiedy przerodziło się to w autodestrukcję. A o tym to opowiem już niebawem.
Słyszeliście kiedyś ‘Weź się w garść’, ‘Inni mają gorzej’, ‘Przestań się użalać nad sobą’, ‘Zrób coś ze swoim życiem’, ‘Nie wymyślaj’, ‘Lenistwo to nie choroba’ …? To witam w moim świecie. Mi na pewnym etapie nawet doradzano wykonać test online by sprawdzić czy mam depresję. Jedno jest pewne – w takim stanie, trzeba bardzo ale to bardzo uważać, jakimi ludźmi się otaczamy.
Nie bagatelizujcie swojego stanu i dajcie sobie szansę na zmianę. I wiem, trudno w to uwierzyć, przecież już tyle razy próbowaliście i ciągle to samo. Ale skoro próbowaliście to:
- jesteście silni
- macie w sobie chęć życia, mimo że może być przygnieciona tonami innych emocji
- macie tu coś jeszcze do zrobienia i to nie przypadek, że się spotykamy
To jak? Jest nadzieja? Próbujemy?