Jakie to niesamowite uczucie, po ciężkim dniu pracy, usiąść we własnym salonie swojego nowego mieszkanka. Wygodna kanapa, zapalona yankee candle, wtulony w poduszkę buldog obok – idealny piątkowy wieczór.
Ostatnio stronie od ludzi, ograniczam spotkania, skupiam się na własnej przestrzeni i odpoczywam z dala od codziennego pośpiechu. Zadania codzienne są realizowane, ale nie pochłaniają mnie całkowicie, gonitwa za własnym ogonem się skończyła i ustąpiła miejsca własnemu ja. Zdrowie niestety zaczęło się kruszyć, albo i stety bo tylko takie czerwone światło ze strony organizmu może wstrząsnąć człowiekiem i zatrzymać pogoń za pieniądzem.
Ostatnie 2 miesiące dały mi w kość, przeprowadzka, dużo dźwigania, mało odpoczynku, bo przecież pracować trzeba, dużo stresu i się doigrałam. Efekt – potworny ból, gorączka i silne leki przeciwbólowe, wiele badań i każdy wieczór w łóżku.
I tak sobie myślę, że to właściwy moment, dostać znak od Boga, że czas zwolnić. Że nie wszystko od razu i nie za wszelką cenę. Ale mimo słabego organizmu, poczucie radości mnie nie opuszcza. I satysfakcja z wyborów ostatnich miesięcy.
Każdy spacer utwierdza mnie, że lepiej wybrać nie mogliśmy. Spokojna okolica, szczęśliwy buldog, blisko najważniejszych dla nas spotów, 10 minut do biura.
Także dziś STOP dla pracoholizmu, ale nie dla życia. Idę odpoczywać.