W przypadku pracy na własny rachunek, dużej ilości godzin przy komputerze i szczelnie wypełnionego organizera zadań, odpoczynek jest niezwykle istotną stałą każdego dnia.
Poza dłuższym snem wymuszonym z racji substancji moich leków, wypracowałam przez ostatnie 3 lata kilka sposobów na oczyszczenie umysłu z natłoku myśli i świadome przeżywanie każdej chwili.
Rysunek
swego czasu mój pokój wypełniony był płótnami z węglowymi arcydziełami. Do dziś pozostawiłam kilka z wizerunkiem małp – nie pytajcie dlaczego małpy, uważam, że ludzie nie do końca mi wychodzą. Z czasem węgiel i płótno zastąpiły pen i tablet, i tak rysuje na dotykowym ekranie laptopa, drukując finalne prace na technicznym, żółtawym papierze – nadaje im efektu dzieła sprzed wielu lat. Od czasu do czasu sięgam po pędzel i akryle, ale bez spektakularnych efektów. Rysowanie i malowanie łączy jedno – odpoczynek i niesamowita koncentracja przy detalach – i to właśnie dla mnie sposób aby pożegnać demony analizy przeszłości i kostuchę nadziei przyszłości. Jestem, czuję, tworzę…
Medytacja
tu niczym raczkujące dziecko spoglądam w górę i widzę ilość drogi do przebycia, ilość emocji do przepracowania, dystansu do nabycia i cierpliwości do nauczenia. Ale tak, każdy dzień zaczynam z 10-minutową medytacją wdzięczności, a wieczór to godzinna sesja body scanu lub wizualizacji. Uczę się świadomego oddechu, uczę się wyłapywać stany bombardowania CHADu, uczę się odpuszczać i pokonywać własne ego. Kiedyś myślałam, że muszę udowodnić wszystkim na około ile jestem warta – sama tej wartości nie widziałam. Wychodziłam z założenia, że jeśli wszystkich przekonam, sama uwierzę. Ale pępkiem świata nie jestem, reakcje ludzi nie są odpowiedzią na mnie, są wynikiem ich przeżyć, emocji i problemów. Udało mi się to pojąć.
To nie musi być medytacja prowadzona z jasnym przekazem, to może być godzina spędzona w ciszy lub z myślami i indiańską muzyką w tle – często wracam do tych dźwieków – polecam. Jakie przedmioty okazały się strzałem w 10.? Poduszka do medytacji i opaska na oczy – i mnie nie ma;]
Książka
ten rok poświęcam na zgłębiania metod rozwojowych, medytacyjnych, filozofii mnichów i mindfulness. Takie lektury pozwalają się zrelaksować i szybko zastąpiły miejsca bezsensownego scrollowaniu instagrama czy analizie dołujących komunikatów na interii. Świadomie wybieram, spędzić mój czas z książką w ręku, z tekstem, który wniesie w moje życie rozwój, spokój i samoświadomość. Nie chcę zginąć w świecie kreowanym przez social media, czy podyktowanym wymaganiom wyścigu szczurów.
Sport
młodzieńczą przygodę z kickboxingiem mam za sobą, w międzyczasie był fitness i zajęcia shape, były lekcje krav magi i niezliczona ilość siniaków. I wciąż za mało. Spore problemy ze zdrowiem i niemożliwe do ogarnięcia duszności pokrzyżowały moje plany i zapał do rozwoju w tej dziedzinie. Jednak wciąż uważam, że każdy znajdzie dyscyplinę odpowiednią dla siebie. Nie potrafię zrezygnować ze sztuk walki, to nie tylko siła i pewność siebie, to charakter i walka ze sobą. Postawiłam na połączenie medytacji ze sztukami samoobrony i szacunkiem do treningów – tego uczy mnie kung fu. Trudno mi porównać w ogóle filozofię klasztoru Shaolin z izraelskim systemem walki. Tego mi właśnie w innych sportach brakowało, wewnętrznej siły i świadomości ciała.
Pies
czas spędzony z Pablitem jest dobitną odskocznią od ilości pretensjonalnych maili czy telefonów z wiecznie powtarzającymi się pytaniami. Pablo pomaga mi zapomnieć o świecie, o obowiązkach, o problemach, o ilości pracy. Dla psa liczy się tu i teraz, radość w jego oczach i energia z jaką chwyta zabawkę, uczy mnie wdzięczności i wyzbycia się wciąż nadąsanego umysłu. A generował sporo problemów, właściwie do niedawna, każdy najmniejszy przewrót akcji był życiową tragedią. Bo przecież miało być inaczej, bo przecież ja tak chcę. I tu pytanie, czy na pewno wiedziałam, czego chcę. W poniedziałek siedząc w poczekalni pobliskiej kliniki, skupiona pochłaniałam kolejne strony lektury, kiedy to wokół pełno negatywnych komentarzy – bo przecież taka kolejka, ileż można czekać, jedni podsycali irytacje drugich i tak jak w kołowrotku, potok bezsensownych słów bo i tak wpływu na to nie mieli. Zrozumiałam jedno – uwolniłam się od tej negatywnej energii próżności. Widok Pablitka opuszczającego salę operacyjną, jego niepewny krok i płacz na mój widok – czułam wdzięczność, że mogę to przeżywać. Kolejna godzina na poczekalni z chrapiącą bulwą na kolanach i te niebywałe emocje, że jest kim się opiekować, że jestem szczęściarą. Mimo wszystko, mimo guza jaki mu wycięto, mimo dużych szans na nowotwór złośliwy, mimo nocek nieprzespanych jakie mnie czekały – liczy się tu i teraz, a teraz mogłam go przytulić…