Ostatni rok to wieczna walka o marzenie, które przerosło realne możliwości organizmu, czasu i finansów – a jednak się spełniło. W czerwcu 2020 roku wykończona korporacyjnym wyścigiem w świecie zobowiązać, postanowiłam postawić na świat typowego e-commerce. Wybrałam nową firmę, która przypadkiem okazała się być dawnym Klientem, rozmowa rekrutacyjna przebiegła pomyślnie, zaczęłam nowy etap, bardzo dynamiczny i bardzo wymagający. Powroty z pracy były przełączeniem się w tryb agencyjny, brak czasu na odpoczynek, sport czy właściwe jedzenie, brak na spotkania ze znajomymi…
Leki przestały pomagać, organizm nie wiedział, jak odpoczywać, o wakacjach nie było mowy, każdy weekend przy laptopie, dużo stresu, gniewu, wstawania o 4. Rok wyrzeczeń za mną. Życie jak we mgle, przez brak ruchu, brak potrzebnych godzin snu i codzienną walkę o każdą złotówkę. I tu pojawia się pytanie, w imię czego? Czy takie poświęcanie ma sens i czy kończy się w momencie osiągnięcia celu?
Moje życie to etapy osiągania celów, tak samo było z nową pracą, z agencją, z nowym mieszkaniem – nie dziwi mnie więc i moment, kiedy w mojej głowie pojawił się pomysł “czas na domek z ogródkiem”. W czerwcu zaczęłam sprawdzać nieruchomości, pierwotnym pomysłem był zakup domu z rynku wtórnego i przeróbki, wycieczki do Krynicy i równie odległych od Wrocławia miejsc. Do sierpnia udało się wybrać projekt domu i odpowiednią lokalizację, dużo formalności, przygotowywania finansowego (które nadal trwa), rok ciężkiej pracy za mną i mam go. Dom moich marzeń.
Cel osiągnięty? I już? Nadal dużo pracy i formalności przede mną. Wykańczanie – nie wiem czy domu czy siebie, ale codzienna panika w następstwie powinności mnie nie odpuszcza. Zupełnie jakbym w życiu zapewniła sobie kolejną skarbonkę bez dna.
Ten rok nauczył mnie wiele…
szybko odnalazłam się w nowym miejscu i nakładając maskę na twarz, stałam się liderem, poznałam bardzo wartościowe osoby, ale:
- przejmując obciążenia innych, moja codzienność stała się walką z emocjami;
- ewidentnie do chwili obecnej nie radzę sobie z problemami, bez leków poziom zamartwiania się i paniki znacznie się zwiększył;
- powinnam traktować ludzi tak, jak oni chcą być traktowani, a nie tak, jak ja bym chciała być traktowana;
- zajmując się innymi przestaję zajmować się sobą – zupełnie;
- każdy większy stres zajadam, aż moja waga pokazała życiowy rekord kilogramów – czas coś z tym zrobić;
- jestem bardzo negatywną osobą, nie widzę nic pozytywnego w codzienności, a jeszcze niedawno wdzięczność był częścią mnie. Analizując powody widzę absurdy otoczenia, z którymi musiałam się zgadzać z racji mojego celu, ale które każdego dnia zabierały mi cząstkę nadziei na lepsze jutro;
- byłam szczęśliwsza w życiu bez Internetu, kiedy to co jakiś czas podjeżdżałam bo kafejki internetowej i sprawdzałam maila. Nie byłam bombardowana mnóstwem negatywnych informacji i nie marnowałam czasu na social media czy oglądanie Netflixa.
I tu historia wraca do 2 lat wstecz, kiedy to w dzienniku coachingowym K. Rowińskiej określałam cele, jeden z nich brzmiał: za 2 lata od dziś, będę posiadaczką domu z dużym ogrodem. I jestem…
Jakiego domu poszukiwałam?
- duży ogródek dla psiaków, ziemia min. 500 m2 ✔️
- schody betonowe z półpiętrem ✔️
- 2 pomieszczenia na biura ✔️
Stanęło na: łączonym pomieszczeniu dla kuchni, jadalni i salonu; sypialni z oddzielną garderobą, 2 pokoi na biura i pokoju gościnnego.
- łazienka z prysznicem na parterze i wanną na piętrze ✔️
- wiatrołap
I co dalej?
…