No i co? No i październik. Chciałabym choć na jeden dzień zatrzymać czas, usiąść i pomyśleć, odpocząć i zebrać energię, opracować życiowy plan i kroki jego realizacji. Ale nie. W miejsce tego, ja wstaje o 5:30, przed 7 już w aucie zmierzam do korpo – jedyne o czym myślę to godzina 16, kiedy to dostąpię zaszczytu powrotu do 4 ścian. Przez 8 h w pracy czuję się jak chomik w kołowrotku, który z chęcią by się już zatrzymał, ale współtowarzysze nadal kręcą kołem. I to chyba tak do porzygania, co? No dobra, potem -> spacer z psiakiem, oddycham i odliczam dni do sb. Powrót, maile i projekty czekają i tak godzina 19 -> kolejny spacer z buldożkiem. Mogło by się pomyśleć, że po tym to chwila dla siebie, no i wierzcie mi, plany są. Książka w rękę – byle nie tematyka projektowa, rozwojowa – chwytam za kryminał. W tym celu przecież kupiłam bestseller. Kartka przeczytana, druga i trzecia, przy czwartej zastanawiam się, kto nakręca sprzedaż tej książki i o co chodzi. Cały rozdział, nadal nie rozumiem, kto kim jest, ale daje szansę – myślę – przy następnym akcja się rozkręci – mimo myśli zasypiam.
I rano pojawiają się kolejne myśli, że przecież ja nigdy kryminałów nie lubiłam i zakup był próbą normalności, bo to teraz takie top. To ja już chyba nigdy normalna nie będę.
Wstaje z ogromnym kacem moralnym, nieogarniętego mieszkania, niepozmywanych garów, nie ruszonego konspektu własnego biznesu. Mam wyrzuty sumienia z powodu 8-godzinnego snu, ale wiem dobrze że jedna tabletka to niczym 10 wypitych melis i mimo chęci, organizm domaga się snu.
A w sb poranek, po godz. 6 budzą mnie wspomnienia nieodpisanych maili, nierozwiązanych problemów i niedokończonych rozmów. Wówczas patrząc w rozjaśniający się świat za oknem wspominam dzieciństwo, chwile błogości, poczucia sensu i wiary w przyszłość. I tak podsumować można – kiedyś to fajnie było;] Pamiętacie szlaczki w zeszytach?
No dobra, zaczynamy sobotę i przerywamy lawinę myśli.