Kolejne miesiące i doświadczenia za mną. Dziś wracam do Was z rolą wykładowcy na wyższej uczelni. Łatwo? Trudno? Da się? Warto?
Zakończyłam semestr wykładów na licencjacie – niesamowici studenci i cudowna przygoda. Przeszłam też przez wykłady na podyplomówce z grupą praktyków i spragnionych wiedzy młodych ambitnych. I nawet kula u nogi nie pokrzyżowała mi planów. W uczeniu innych najważniejsza jest skuteczność i albo widzisz efekt, albo to nie Twoje miejsce. Do każdych zajęć podchodzę niczym do gry strategicznej – tylko przydatne informacje, czas na case’y studentów, dużo praktyki. Lubię się dzielić wiedzą i doświadczeniem swoich Klientów, a nawet rozwiązywać problemy słuchaczy – praktyków. I nie ważny jest język komunikatu (o ile nie powoduje bariery komunikacji), istotna jest zawartość przekazu.
Moją przewagą jest doświadczenie wykładanych obecnie zajęć, ale z punktu widzenia studenta. Już za czasów moich studiów, mogłabym pisać elaboraty na temat koniecznych do wprowadzenia zmian. Więcej praktyki, case study nie starsze niż rok, brak wyklepanych regułek i interakcja. Nigdy nie lubiłam stojących na środku, zmęczonych życiem wykładowców opowiadających o innowacjach i dowodach na działanie strategii – kiedy ich twarz mówiła coś zupełnie innego. I do dziś wierzę – wykładowca na wyższej uczelni albo musi to kochać, albo nie powinien tego robić. Dla swojego dobra, a przede wszystkim studentów. Teoretycy nie są autentyczni i nigdy nie będą. Oczywiście wyjaśnią definicję i własną interpretację treści, podadzą przykłady i może nawet analitycznie podejdą do tematu. Ale jeśli tego nie przeszli, nie sprzedadzą rozwiązania, nie przekażą tej energii do tworzenia i nie naładują odbiorców myślą, że to możliwe.
O wykładowcach uczelni prywatnych wiele legend krąży, jedna – dotycząca aspektów materialnych – ziarenko prawdy ma;] Mówi się też, że takie zajęcia to bułka z masłem, że studenci nie mają jakiegoś parcia na wiedzę, że wystarczy przyjść na zajęcia i improwizować – nic bardziej mylnego.
- zarobek za każde zajęcia dotyczy godzinowego rozliczenia, wykluczając dodatkowy czas spędzony na tworzeniu materiałów, case study, prezentacji itd.
- plan przedmiotu zależy wyłącznie od wykładowcy – takie rozwiązanie to w moim przypadku strzał w 10. jako praktyk łatwiej można stworzyć kreatywny projekt semestralny, niż trzymać się narzuconego schematu i zastanawiać o co chodziło jego twórcy.
- studenci – każdy jest inny, niektórzy już pracują, inni przyjechali na wymianę studencką, mają różne predyspozycję i możliwości przyswajania nowych informacji. A jakoś ocenić ich trzeba. Bardzo często zdarzało się, że studenci wchodząc na moje zajęcia, opowiadali jak zajęcia z poprzedniej godziny przebiegały i jak nudne prace muszą wykonywać. Zawsze ciągnęłam temat, zawsze wyłapywałam sygnały, by wiedzieć jakich błędów nie popełniać. Jestem jedynym wykładowcą który każe im w ciągu jednego semestru wykonywać 15 projektów. Ale z każdym nowym projektem uśmiech z ich twarzy nie schodzi. I to jest sztuka. Wiecie co było kluczem? Na pierwszych zajęciach nie skupiłam się na pytaniu co będziemy robić, a po co – i dając im jasną wizję i cel tych zajęć, z każdą godziną studencką podsuwałam narzędzia do osiągnięcia przez nich wskazanego celu.
- byle jak – nie przejdzie. Po każdym semestrze studenci oceniają wykładowcę (anonimowo oczywiście) i cała prawda o ich satysfakcji wychodzi na jaw. A przecież chodzi tu o bycie zapamiętanym, o zainspirowanie, o wskazanie drogi – wielu wykładowców o tym zapomina.
Moje zajęcia podyplomowe z social media trwały narzucone 6h – czy to czas odpowiedni na przekazanie wiedzy, analizę platform i Q&A pod koniec zajęć? Nie sądzę. Czy zajęcia dadzą efekt bez czasu laboratoryjnego przy komputerach? Wątpię. Więc jak je zaplanować by po pierwszej przerwie jeszcze mieć do kogo mówić?
- W grupie siła. I to prawda. Najważniejsze są pierwsze chwile wykładu, daj się poznać i chciej poznać grupę. U mnie na zajęciach każdy coś o sobie mówi i bynajmniej nie historię życia i nie w kółeczku niczym AA – doświadczenie z tematyką zajęć i ewentualna praktyka.
- Jak najmniej teorii – studenci uczą się najwięcej działając, a działanie z kolei tworzy atmosferę prawdziwej pracy i firmowych zawirowań.
- Prezentacja musi potwierdzać umiejętności wykładowcy, więc wykładając E-marketing i słysząc, że mam korzystać z PowerPoint – kategorycznie mówię nie. Żadnych ograniczeń. W czym tworzę prezentacje? Illustrator – dla mniej najszybsze narzędzie z największą liczbą możliwości. Celem jest efekt i wsparcie wykładu, a nie notatka do przeczytania ze slajdu.
- Przerwy? Przy 6-godzinnym wykładzie jest 1 przerwa obiadowa i 2 kawowe – optymalny czas by
– odpocząć
– wymienić się uwagami / doświadczenia / obserwacjami - Praktyka w dwóch odsłonach
– praca na komputerach jeśli tematyka zajęć tego wymaga
– case study z praktycznymi zadaniami w parach i grupach
Czy zatem wykładać każdy może? Towar w markecie pewnie tak… Ale jeśli nie masz tej wewnętrznej energii i siły przebicia, chęci dzielenia się wiedzą i nowinkami ze swojej branży, efekt będzie odwrotny do zamierzonego. Gwarantuję.
Czy jest to łatwa praca? Nie, wymaga przygotowań przed i po zajęciach, wymaga interakcji w sprawdzaniu prac i wskazówek do usprawnień, wymaga wspierania studentów na każdym etapie. I przede wszystkich zgodności z zasadą, że jest się tam dla nich, a nie odwrotnie.
Czy trzeba był duszą towarzystwa by wykładać? Nie – jestem tego dowodem. Potrzebna jest odwaga wynikająca z wiedzy i doświadczenia, a nie nastawienia MUSZĘ.