MiszMasz
Prywatna tragedia
Już w pierwszych dniach stycznia, mimo 2-dniowego urlopu, zagubiłam się w otchłani pracy. I zawitał maj. Powrót do biura po wielu tygodniach pracy zdalnej okazał się zmorą dla organizmu. Wyjazdy o 5:30, powroty w korkach, kierunek łóżko po dotarciu do domu – to były realia lutego. Kilka godzin dziennie w projektach dla Klientów, etat, nowe taski i już prawie zamykałam 1 kwartał. Prawie, ale ciężko to wspominam.
Piątkowe popołudnie, idealna pogoda za oknem, ja mimo nadgodzin wpatrzona nadal w laptopa, w oddali dochodziły mnie odgłosy zabawy psiaków… aż nagle usłyszałam pisk na balkonie i nie dowierzałam własnym oczom. Niedowład kończyn tylnych u buldoga – nie pamiętam drogi do weterynarza, pamiętam tylko ilość osób w poczekalni i mój pośpiech do gabinetu mimo nieprzychylnych min oczekujących. W takich chwilach z nikim się nie liczę, a empatia nagle znika, pojawia się walka o to, co mi w tym życiu jeszcze pozostało. Walkę o mamę przegrałam.
Kilka godzin kroplówki, myśl o drugim psiaku czekającym w domu i poczucie bezsilności. Fatalna noc, bez efektów zastosowanej farmakologii. Poranek na kroplówce i w drodze do kręgarza w Kątach Wrocławskich – i tu pandemia mi liścia sprzedała. Jedyny kręgarz, które radzi sobie z buldogami, sam walczy o życie w szpitalu (p.s. 31 marca walkę tę przegrał). Wielka niewiadoma, uciekający czas, trudna decyzja o operacji i rachunek na 5,5 tys. zł – a to dopiero początek.
Operacja była ciężka, ale mimo potwornych obaw, buldog od razu stanął na nogi – i oczywiście słaba koordynacja ruchowa, krzywe stawianie łap – ale chodził. Pierwsza noc była najgorsza, odebraliśmy go po północy i dawno się tak nie bałam, że ucisk nerwu był na tyle długi, że usłyszę że nic nie dało się zrobić. Kolejny cud w moim życiu. Rozmiar rany, wygląd szwów, ilość leków, brak snu – w miejsce marudzenia, rezygnacji pojawiła się determinacja. Noce na podłodze nie pomagały, a obowiązek pracy stał się kulą u nogi. Na szczęście los chciał, że już wcześniej zaplanowałam tydzień urlopu, który okazał się być pierwszym tygodniem rehabilitacji. Codzienne lasery i naświetlania, kolejne cyferki znikające z mojego konta – focus na pomoc, na ratowanie tej istotki i walka samemu o przetrwanie.
Minął miesiąc, nasze życie się zmieniło, czego mnie to wydarzenie nauczyło?
- najlepiej radzę sobie w najbardziej skrajnych sytuacjach, ale o tym wiem już od małego, od momentu wrzucenia na mnie obowiązku opiekowania się mamą;
- czas z drugą osobą czy istotą jest najcenniejszy, nie mam pojęcia ile go zostało
- plany planami, ale życie weryfikuje
- nieważne w jakim gównie jestem, te chwile też przemijają – muszę je tylko przetrwać
- kasa w tym kraju ratuje życie, jeśli kiedyś znowu usłyszę, że rzeczy materialne się nie liczą – mam dowód, chodzący buldog
- nauczyłam się prosić o pomoc
- stworzyłam kolejną kopertę na oszczędzanie