MiszMasz
Zmiany są dobre
Wracam z odrobinę większą energią, choć organizm jeszcze nie w pełni powrócił do sił. Ale życie płynie dalej i nurt codziennej pracy ciągnie mnie za sobą, zmiany są konieczne. Więcej sił to więcej pomysłów, szybsza realizacja zadań i jaśniejsze plany na przyszłość.
I też świadome decyzje, pojawiła się propozycja poprowadzenia kolejnego przedmiotu dla studentów anglojęzycznych na WSB, tym razem CRM – coś dla mnie? Przemyślę. Ale co ważne ofertę prowadzenia e-commerce na podyplomówce odrzuciłam – nie bój żaby – zasadnie.
Po pierwsze, 8 h wykładu – tak tak, nie ćwiczeń, 8 h paplania bez praktyki – nudna alternatywa dla laboratorium komputerowego.
Po drugie, zajęcia są w języku polskim – a mnie tak bardzo kręci wymiana doświadczeń z obcojęzycznymi studentami.
Po trzecie, 8 h zajęć do któryś weekend, to mnóstwo przygotowań, a które nikt nie płaci. Nie ma wyzwań, nie ma sensu;]
Wracając do dzisiejszej niedzieli, takie weekendy pomagają – mimo drobnej pracy i tych wszystkich obowiązków w domu, towarzyszy mi cudowna iskierka nadziei na rozwój. Za okna co prawda deszczowy aura i jesienny chłód, ale i takie chwile mają swoje uroki.
Ostatnie tygodniu wymusiły na mnie wiele zmian, a wśród nich:
- projekt wielkie oszczędzanie – zważając na ogrom wydatków związanych w zakupem nieruchomości, najmem biura i codziennym utrzymaniem, dokonaliśmy całkowitej selekcji w wydatkowaniu.
Zakupy spożywcze robimy raz na tydzień, i to właśnie w ten dzień planuję obiad na najbliższe 5-7 dni. Także z gotową listą składników średnio wydajemy 100 zł/tydzień. Teraz to ja gotuję – w końcu po coś ta ogromna kuchnia jest;] Do master chefa się nie wybieram, ale coś tam upichcić potrafię i nie powiem też, aby to była pasja mojego życia. Planuję posiłki racjonalnie, aby przygotowanie nie zajmowało więcej nić 30-45 min. i zawsze przygotowuję obiad na dany dzień w poprzedzający go wieczór. A z rana, obiadek z pojemnik i do biura. We wrześniu spędziłam w kuchni pewnie więcej czasu niż w całym moim życiu.
Choć nie, właśnie w pamięci pojawiły się wspomnienia z dziecięcych chwil, kiedy to przesiadywałam z mamą każdy wieczór, czytając lekturę, podczas gdy ona dziergała na drutach kolejne arcydzieło. Najlepiej wspominam Dzieci z Bullerbyn. Gdyby nie te chwile, pewnie do dziś nie potrafiłabym nawet szalika wyczarować. A tak od wielu lat ciągnie mnie do robótek ręcznych. - quality time z buldogiem – mam słabość do mojego psiaka nie od dziś. To on jest tym stałym wsparciem w codziennej walce z chorobą i motywatorem by walczyć. Mam też ten luksus, że praca dla siebie pozwala mi w 100% zarządzać czasem i miejscem realizacji zleceń. A co za tym idzie, gdzie ja, tam i Pablo. Jazda autem z zapiętym w pasy buldogiem nie sprawia już problemu, siedzenie w biurze przy komputerze z bulwą tuż obok – sama przyjemność, popołudniowy spacer – przerwa przymusowa ale też odskocznia idealna. Każdy wieczór również staram się spędzić z Pablitem na kanapie, odpoczywając po wielu godzinnym wpatrywaniu się w ekran laptopa.